);

Gdy demony budzą się ze snu…

Była zawsze uśmiechnięta, energiczna, pełna pasji i chęci do życia…

Wszyscy lubili ją i chętnie przebywali w jej towarzystwie. Dobra dusza, przy której od razu wraca radość i motywacja do działania. Zawsze skora do pomocy. Każdego wysłuchała i wsparła dobrym słowem. Kobieta do tańca i różańca.

Przyszedł jednak czas, gdy zaczęła przygasać. Była jakaś blada, trochę schudła, łatwiej ją było wyprowadzić z równowagi. Nikt na to nie zwracał uwagi. Ma przecież dużą rodzinę, więc i sporo obowiązków przy dzieciach i w domu. Może jakieś chwilowe problemy, bo przecież kto ich nie ma. Wciąż uśmiech nie schodził z jej twarzy, więc nie było powodu do zmartwień. Nikt nie chciał się wtrącać. Nikt nie pytał, czy wszystko ok.

Minął kolejny rok a wraz z nim wrażenie, że było jej coraz mniej. Ewidentnie uciekała gdzieś myślami, coraz rzadziej wychodziła do ludzi, ciągle była przemęczona. Rozdrażnienie przerzucało się na innych, którzy postanowili jej unikać, by nie psuć sobie własnego nastroju. Wciąż jednak skora do pomocy. Słuchała cudzych problemów pozwalając, by dociążały jej słabe barki. Ciągle uśmiechnięta, choć już nie tak samo jak na początku znajomości. Ten uśmiech był inny… Z pewnością coś działo się w jej życiu, jednak kto by się tym przejmował, skoro każdy ma tak wiele na głowie. Ma przecież rodzinę, więc nie była z tym sama. Każdy z nas ma gorszy okres i zawsze to mija. Trzeba przeczekać.

Jednak tutaj ten czas nie działał na jej korzyść. Było coraz gorzej.

Wraz z upływającymi latami stała się kłębkiem nerwów, unikającym ludzi. Źle spała, źle jadła. Ciągle w niedoczasie. Ciągle spóźniona i zawalona milionem obowiązków. Przestała sobie radzić z problemami, życiem i sobą.

Ludzie odsunęli się od niej. Nie była już wesołą, energiczną osobą, przy której blasku można było się wygrzać. Niby się uśmiechała, ale optymizmu nie miała w sobie od dawna. Od takich ludzi lepiej się trzymać na dystans, bo i po co dokładać sobie cudzych problemów i zmartwień. Ile może trwać kryzys? Tydzień, miesiąc, może rok – nie lata. Przecież nikt tego nie wytrzymałby psychicznie.

Jednak ona musiała… Dla siebie, dla dzieci i dla męża…

Pewnego dnia pękła a wraz z tym wylała się cała fala żalu trzymana w ryzach przez tamę upływających lat.

Z każdą minutą mówiła coraz szybciej, chaotycznie, przełykając morze łez. Utknęła w ciemnym tunelu problemów finansowych, zdrowotnych i  rodzinnych. Utknęła tak głęboko, że nie widziała już wyjścia. Żadnej nadziei. Problemy zamiast ustępować, to piętrzyły się latami miażdżąc ją swym ciężarem.

Wyrobiła sobie maskę ze sztucznym uśmiechem, by nie pokazywać światu tego, co pod nią kryła.

Z początku była złość, później przyszło załamanie. Nie obwiniała już tylko siebie, lecz również najbliższych. Nie potrafiła już rozmawiać z mężem, gdyż nie czuła jego wsparcia. Sen nie przynosił już ukojenia. Nie mogła spokojnie zjeść przez ściśnięty żołądek. A on? Zawsze wracał zadowolony z pracy, jakby nie dotyczyły jego żadne z ich wspólnych problemów. A przecież razem weszli do tego tunelu? Dlaczego więc ona została w nim sama po ciemku? Dlaczego wraz z porannym słońcem nie znikają już nocne demony?

Nie umiała już udawać. Maska zaczęła pękać a z każdej strony wylewały się emocje.

Na przestrzeni lat łapała się wielu różnych rzeczy, które nie prowadziły jej do wyjścia, tylko bardziej od niego oddalały. Nie miała już na nic sił. Nie czuła już szczęścia. Nie umiała cieszyć się z sukcesów dzieci. Nie potrafiła już śmiać się pełną piersią ze znajomymi.

Miała wrażenie, że cały czas spada a bolesny upadek jest kwestią czasu. Wtedy właśnie ktoś ją złapał. Ktoś, kto był cały czas obok. Ktoś, kto również – przez wiele lat – miał na sobie maskę. Ktoś, kto cierpiał razem z nią, jednak nie pokazywał tego, by nie dokładać jej zmartwień. To był jej Mąż. Nie wracał do domu uśmiechnięty z powodu lekceważenia problemów. On po prostu zostawiał je po pracy za drzwiami. Widział co się z nią dzieje, jednak nie umiał jej pomóc, gdyż sam potrzebował pomocy.

Przez tyle lat szli różnymi drogami w tych samych podziemiach, szukając światła i wyjścia. Przez tyle lat oboje nosili maski, by nie dokładać sobie wzajemnie problemów. Przez tyle lat oboje spadali w otchłań, nie mogąc odnaleźć swych dłoni, które kiedyś połączyli na dobre i złe…

Wystarczyła szczera rozmowa a potem wspólny płacz w milczeniu trzymając się za rękę. Nie ustąpiły problemy, jednak rozłożyły się na dwie osoby. We dwójkę przecież łatwiej się podnieść. To takie proste a tak trudno o tym pamiętać…

Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Newest
Oldest Most Voted
Inline Feedbacks
View all comments
Marta
Marta
2 lat temu

…dlatego tak ważna w związku jest rozmowa i szczerość. Niby nic takiego, a czasem tak trudno o zwykła i szczerą rozmowę….? Smutne to,ale prawdziwe…

Social media & sharing icons powered by UltimatelySocial
Facebook
Instagram
1
0
Would love your thoughts, please comment.x
()
x